sobota, 24 listopada 2012

Słodzić, pieprzyć, słono płacić

Czy wiesz co jesz i czym się trujesz? 
Pytanie bardzo zasadne w świetle ustawy, którą nasz sejm przegłosował kilkanaście dni temu. Mowa o ustawie o nasiennictwie, która może spowodować w Polsce ekspansję roślin genetycznie zmodyfikowanych (GMO).

Już teraz nasz rynek zalany jest całą masą produktów spożywczych na bazie zmodyfikowanej kukurydzy oraz soi, nie mówiąc już o mięsie zwierząt, które są karmione paszami GMO.


 Czy naprawdę musimy powielać błędy innych krajów? Aktualnie wiele państw zakazuje i wycofuje się z GMO. Niezależne badania wykazały, że żywność transgeniczna niesie śmiertelne zagrożenie nie tylko dla ludzi, ale dla wszystkich organizmów żywych na ziemi. Jak to możliwe że GMO, a mówiąc wprost największa broń biologiczna jest nam podsuwana pod nos na talerzu ze złotym rantem? Nie trudno się domyślić, że za wszystkim stoją ogromne pieniądze. Warto poznać kilka alarmujących faktów, które niestety nie są teoriami spiskowymi.

Zachęcam do obejrzenia tej krótkiej animacji, która w lekki sposób nakreśla działalność, największego na świecie producenta nasion roślin transgenicznych, firmy Monsanto.


Dla bardziej wnikliwych, dokument będący podsumowaniem kilkuletniego, dziennikarskiego śledztwa dotyczącego Monsanto.










Wracając do początkowego pytania, oto ściąga jakimi dodatkowymi specjałami jesteśmy karmieni (warto zapamiętać idąc na zakupy):


Na koniec życzę wszystkim takiego jedzenia, którego skład nie staje kością w gardle.

poniedziałek, 19 listopada 2012

November Sky



sobota, 17 listopada 2012

Especially for my sister

Ten wpis dedykuję mojej siostrze, która ostatnio narzekała, że nie dostarczam Jej rozrywek w odpowiednich ilościach. A że mieszkamy od siebie w znacznej odległości i na co dzień nie możemy doświadczać bezpośrednich interakcji międzyludzkich, więc tym razem posłużę się taką formą przekazu: 
Otóż Siostro, w internecie są miejsca, o których nie śniło się nawet filozofom i one również mogą dostarczyć Ci zacnych wrażeń podczas przerwy w pracy ;) Polecam Ci blogi poniżej, którym przyznaję swój osobisty certyfikat jakości i zajebistości:

1. My Wrony - kiedy wrony kraczą, pieję z zachwytu!
2Niemodne Polki i Warsaw Fashion - mistrzowie satyry na świat mody i blogerek.
3. Notki, które przypominają mi Twoje poranne smsy. Np. tu analogia do witaminy M ;)
4. Blog Radomskiej, która sądząc po komentarzach wzbudza wiele kontrowersji. Nie wiem czemu.
5. Ciemna Strona Wenus - Wenus, która naprawdę dobrze prawi.
6. Blogerka z pazurem, czyli nietuzinkowa Tattwa. Myślę, że jeszcze kiedyś o niej usłyszymy.
7. Miss Ferreira - jedna z niewielu blogerek modowych, która ma coś do powiedzenia i to w jakim stylu! A nawiązując do Twojej ostatniej bolączki, ta niewiasta o aparycji modelki jest matką trójki dzieci, więc chyba nie taki diabeł straszny ;)
8. Jest kultura, Paryż z lotu ptaka - trochę kultury panie
9Hominem QuaeroAgatonistka recenzuje - książkoholizm w zaawansowanym stadium
10. White Plate - dla zaspokojenia ciągot kulinarnych
11. Blogowa Grupa Samorozwoju - motywuje, inspiruje
12. Na koniec coś z zupełnie innej beczki: kultowa Pani Basia i parodia "Psychopatycznej pani domu". Mistrz :D


poniedziałek, 12 listopada 2012

Winter coats

     Przyznaję - fashion is not my passion. Nie fascynuje mnie śledzenie aktualnych trendów, ale w coś muszę się ubierać. Zwłaszcza, że zbliża się zima więc muszę znaleźć coś na grzbiet, co nie pozwoli mi zapaść w hipotermię. Zrobiłam mały przegląd płaszczy i jak zwykle okazało się, że najchętniej kupiłabym coś klasycznego. Ponoć kobieta zmienną jest, ale w mojej szafie od lat goszczą prawie takie same fasony płaszczy i trenczy. Jak widać poniżej różnorodność wzorów i kolorów po prostu powala ;)


W tym roku spróbuję "zaszaleć" i chociaż poeksperymentować z detalami. Kolor, rodzaj materiału, zapiecia, kształt kołnierza - te mogę zmienić. Natomiast płaszczom oversize, parkom, futrom, krzykliwym kolorom i wzorom, ja (i moja sylwetka) mówimy stanowcze NIE - niech prawdziwe fashionistki martwią się z czym je zestawić. A poniżej moje faworyty:





...ktoś się zainspirował u konkurencji?






Miało być o płaszczach, ale na ramoneski też warto rzucić okiem.


Weekend. Do not distrub



Wbrew pozorom nie mam bzika na punkcie kotów. Obiekt widoczny na zdjęciach to pupil moich rodziców i równocześnie substytut wnuka ;)

piątek, 9 listopada 2012

This isn`t my day

Pluję jadem.
Nie o tym miał być ten blog, ale nie mam własnego psychoterapeuty (a zdecydowanie powinnam) więc muszę gdzieś wylać swoje frustracje. A sprawa jest fundamentalna i znacznie komplikująca mi życie. No bo jak tu być sobą i równocześnie nie zostać wyklętą przez otoczenie, przyznając się do straszliwej rzeczy, plasującej mnie w gronie nienormalnych?

Wstydliwa prawda jest taka, że pomimo woalki tolerancji, coś mnie uwiera i wpędza w politowanie, kiedy mam do czynienia z ludźmi, dla których jedynym życiowym priorytetem jest upolowanie żony/męża. Pewnie się teraz narażę, bo niejeden się oburzy, że to przecież o miłość chodzi, spłodzenie potomstwa i wielkie idee, o których ja, prostaczka nie mam pojęcia! A na starość to nikt mi szklanki wody nie poda, a gdy umrę samotnie to zjedzą mnie koty... Ach, ileż to razy słyszałam, wyrzucone jednym tchem. Nie będę z tym polemizować, gdyż z doświadczenia wiem, że każdy taki święcie oburzony jest niczym cymbał brzmiący i ma w głębokim poważaniu cudze argumenty...

Wracając do sedna, zastanawiam się czy żyję w XXI wieku, spotykając raz po raz kogoś, kto nie posiada żadnych innych ambicji jak tylko znaleźć się na ślubnym kobiercu? Na dodatek, o paradoks, taka wydawałoby się niezbyt bystra osóbka, potrafi wykazać się nie lada sprytem i przebiegłością byleby tylko dopiąć swego celu. W prawdziwe osłupienie wprawia jednak ta cała weselna błazenada, która dla ślubnego napaleńca jawi się jako Eldorado - idiotyczne ceremoniały, plotkujące, stare ciotki z kuriozalnymi fryzurami, wszechobecny kicz ukoronowany potańcówką przy rzępolącej orkiestrze.


Na nic relanium i powtarzanie sobie mantry „żyj i daj żyć innym”, kiedy taki osobnik pojawia się w zbyt bliskim otoczeniu. Ojjj mogłabym krzyczeć: Panie premierze, jak żyć, żeby nikogo nie zabić?!


środa, 7 listopada 2012

Porównanie samoopalaczy: AVON vs. XEN-TAN

Tanie kontra drogie. Pojedynek, który bladolica białogłowa przeprowadziła na własnej skórze.

Z jednej strony Avon Sun + Magic Tan, kolor Light/Medium, kupiony w promocji za ok. 15 zł.  Z drugiej strony osławiony „samoopalacz gwiazd” czyli XEN-TAN Dark Lotion za, bagatela, ok. 140 zł. 

Nie będę się skupiać na właściwościach podanych przez producentów, tylko na konkretnych efektach jakie otrzymałam. Jeśli jednak ktoś chciałby zasięgnąć dodatkowych informacji i opinii to odsyłam np. tu i tu.


Obydwa kosmetyki testowałam w identycznych warunkach. Dzień wcześniej wykonałam peeling i depilację, a jakieś 30 min. przed użyciem samoopalaczy umyłam skórę jedynie ciepłą wodą (zrobiłam tak ze względu na XEN-TAN gdyż ten samoopalacz musi być nakładany na skórę umytą tylko naturalnym żelem, bez substancji nawilżających, a ja takowego akurat nie posiadałam). Nie stosowałam też żadnych kosmetyków nawilżających, jedynie odrobinę balsamu na kostki i kolana.

Na zdjęciu poniżej możecie zobaczyć jaką konsystencję mają obydwa samoopalacze. Po lewej Xen-Tan, jest gęsty i wygląda trochę jak brunatna maź. Avon jest bardziej lejący, w kremowym kolorze ze złocistymi drobinkami.


Pomijając fakt, że do nakładania samoopalacza potrzebna jest pewna wprawa to aplikacja Xen-Tan może wpędzić w niemałą konsternację, zwłaszcza kiedy zetkniemy się z nim po raz pierwszy. Trzeba to zrobić naprawdę szybko i energicznie, najlepiej za pomocą specjalnej rękawicy. I podkreślam raz jeszcze, że skóra nie może być natłuszczona (kiedyś próbowałam go nałożyć na pobalsamowaną skórę i po prostu cały się zrolował). Natomiast w przypadku Avon`u nie ma takiego problemu, bardzo łatwo się go rozprowadza, konsystencję ma wprost idealną żeby równomiernie rozsmarować go na skórze. 

Rezultat bezpośrednio po aplikacji:


Jak widać, Xen-Tan natychmiast tworzy na skórze ciemniejszą warstwę. Na efekt specyfiku z Avonu trzeba poczekać kilka godzin.

W tym momencie wytknę kilka mankamentów, które obok bezdyskusyjnych zalet, samoopalacze posiadają:

- Dihydroaceton / dihydroxyacetone, czyli składnik który "koloruje" skórę i niestety równocześnie ją wysusza, ale to jeszcze nic w porównaniu z podejrzeniami co do szkodliwości samoopalaczy w ogóle, które naukowcy nazwali "chemicznymi koktajlami"... warto przeczytać
- Nieprzyjemny zapach, przypominający trochę zmokłego psa, powstający w momencie, gdy samoopalacz zaczyna działać i utrzymujący się ok. dobę po aplikacji. Podobno to właśnie substancja odpowiedzialna za powstawanie opalenizny wywołuje ten specyficzny zapach i dlatego nie da się go całkowicie wyeliminować. Chyba że coś się zmieniło, jeśli coś wiecie na ten temat, oświećcie mnie :)
- Konieczność chodzenia w szerokim, ciemnym T-shircie bezpośrednio po aplikacji a później ryzyko pobrudzenia jasnych ubrań i bielizny;) Tak, czepiam się, ale nie lubię tego.


A wracając do tematu, poniżej efekt po 24 h. (przepraszam za słabą jakość zdjęć, ale w czasie robienia tych ujęć aparat wysiadł!)


Tak to wygląda następnego dnia po aplikacji. Xen-Tan zmył się w 50% już po pierwszym prysznicu, Avon przyciemniał i efekt jest w miarę porównywalny. No może Xen-Tan jest minimalnie ciemniejszy, ale na zdjęciu zrobionym widelcem tego nie widać;) Poza tym prawie dziesięciokrotnie droższy samoopalacz pozostawił na kolanach i innych krytycznych miejscach surrealistyczne plamy, a próba nałożenia go na twarz skończyła się wizerunkiem "na kulturystę"... no ale czego można oczekiwać jeśli na co dzień wygląda się jak członek rodziny Adamsów?

Na plus zaliczam to, że obydwa testowane samoopalacze na ciele dają całkiem ładny i w miarę naturalny kolor, Avon nadaje się również do twarzy, ale niemiłosiernie śmierdzi. Na moje realia Xen-Tan byłby nawet wart zachodu gdyby jego cena była chociaż o połowę niższa.  Mimo to uważam, że nie jest to najgorszy kosmetyk, ale mocno przereklamowany. Avon daje radę, zwłaszcza za taką cenę.

czwartek, 1 listopada 2012

Co w duszy gra

Muzycznie nic nowego i nie dla każdego znośnego ;) Jednak ostatnimi czasy te kawałki ciągle za mną chodzą. Urzekające wokale i łagodnie zbasowane dźwięki rozpływające się w melancholijno-nostalgicznym klimacie. 
Numery absolutnie adekwatne do mojego nastroju.

1. Hybrid Minds - Summer Rain. 


2. Metric - Empty (SizzleBird Remix)


3. Cross Them Out - Approaching Dusk (Ft. Holly Drummond) - piękny i zachwycający utwór, 

ale trzeba go koniecznie wysłuchać do końca