Pluję jadem.
Nie o tym miał być
ten blog, ale nie mam własnego psychoterapeuty (a zdecydowanie powinnam) więc muszę gdzieś wylać swoje frustracje. A sprawa jest
fundamentalna i znacznie komplikująca mi życie. No bo jak tu być sobą i równocześnie
nie zostać wyklętą przez otoczenie, przyznając się do straszliwej rzeczy, plasującej
mnie w gronie nienormalnych?
Wstydliwa prawda jest taka, że pomimo woalki tolerancji, coś mnie
uwiera i wpędza w politowanie, kiedy mam do czynienia z ludźmi, dla których
jedynym życiowym priorytetem jest upolowanie żony/męża. Pewnie się teraz
narażę, bo niejeden się oburzy, że to przecież o miłość chodzi, spłodzenie potomstwa i
wielkie idee, o których ja, prostaczka nie mam pojęcia! A na starość to nikt mi szklanki wody nie poda, a gdy umrę samotnie to zjedzą mnie koty... Ach, ileż to razy słyszałam, wyrzucone jednym tchem. Nie
będę z tym polemizować, gdyż z doświadczenia wiem, że każdy taki święcie
oburzony jest niczym cymbał brzmiący i ma w głębokim poważaniu cudze argumenty...
Wracając do sedna, zastanawiam się czy żyję w XXI wieku, spotykając raz po raz kogoś,
kto nie posiada żadnych innych ambicji jak tylko znaleźć się na ślubnym
kobiercu? Na dodatek, o paradoks, taka wydawałoby się niezbyt bystra osóbka, potrafi
wykazać się nie lada sprytem i przebiegłością byleby tylko dopiąć swego celu. W prawdziwe osłupienie wprawia jednak ta cała weselna błazenada, która dla ślubnego napaleńca jawi
się jako Eldorado - idiotyczne ceremoniały, plotkujące, stare ciotki z kuriozalnymi
fryzurami, wszechobecny kicz ukoronowany potańcówką przy rzępolącej
orkiestrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz