piątek, 9 listopada 2012

This isn`t my day

Pluję jadem.
Nie o tym miał być ten blog, ale nie mam własnego psychoterapeuty (a zdecydowanie powinnam) więc muszę gdzieś wylać swoje frustracje. A sprawa jest fundamentalna i znacznie komplikująca mi życie. No bo jak tu być sobą i równocześnie nie zostać wyklętą przez otoczenie, przyznając się do straszliwej rzeczy, plasującej mnie w gronie nienormalnych?

Wstydliwa prawda jest taka, że pomimo woalki tolerancji, coś mnie uwiera i wpędza w politowanie, kiedy mam do czynienia z ludźmi, dla których jedynym życiowym priorytetem jest upolowanie żony/męża. Pewnie się teraz narażę, bo niejeden się oburzy, że to przecież o miłość chodzi, spłodzenie potomstwa i wielkie idee, o których ja, prostaczka nie mam pojęcia! A na starość to nikt mi szklanki wody nie poda, a gdy umrę samotnie to zjedzą mnie koty... Ach, ileż to razy słyszałam, wyrzucone jednym tchem. Nie będę z tym polemizować, gdyż z doświadczenia wiem, że każdy taki święcie oburzony jest niczym cymbał brzmiący i ma w głębokim poważaniu cudze argumenty...

Wracając do sedna, zastanawiam się czy żyję w XXI wieku, spotykając raz po raz kogoś, kto nie posiada żadnych innych ambicji jak tylko znaleźć się na ślubnym kobiercu? Na dodatek, o paradoks, taka wydawałoby się niezbyt bystra osóbka, potrafi wykazać się nie lada sprytem i przebiegłością byleby tylko dopiąć swego celu. W prawdziwe osłupienie wprawia jednak ta cała weselna błazenada, która dla ślubnego napaleńca jawi się jako Eldorado - idiotyczne ceremoniały, plotkujące, stare ciotki z kuriozalnymi fryzurami, wszechobecny kicz ukoronowany potańcówką przy rzępolącej orkiestrze.


Na nic relanium i powtarzanie sobie mantry „żyj i daj żyć innym”, kiedy taki osobnik pojawia się w zbyt bliskim otoczeniu. Ojjj mogłabym krzyczeć: Panie premierze, jak żyć, żeby nikogo nie zabić?!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz